Rząd Szkocji zgłosił pod głosowanie projekt uchwały przeciwko rozpoczęciu procedury opuszczenia Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię. Poparło go aż 90 posłów, przeciw było 34. Głosowanie nie było jednak wiążące.
Szkocja jest przeciwna Bexitowi. Kilka dni temu przedstawiciele Szkockiej Partii Narodowej chcieli zablokować rozpoczęcie procedury wyjścia z UE w Izbie Gmin. Projekt ustawy, która ma upoważniać Theresę May, brytyjską premier do uruchomienia artykułu 50 traktatu Unii Europejskiej poparł tylko jeden z 59 parlamentarzystów ze Szkocji. Swoich posłów otwarcie wsparł rząd w Edynburgu. Szkoci są bowiem zdania, że rząd brytyjski nie przedstawił jak dotąd wystarczających gwarancji, które dotyczyłyby skutecznej konsultacji z administracjami lokalnymi. Poza tym odmówił obywatelom UE zagwarantowania im podstawowych praw. Szkoccy parlamentarzyści zwracają też uwagę na brak pełnych danych na temat konsekwencji gospodarczych wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Są sceptycznie nastawieni do tego czy rzeczywiście w ciągu następnych dwóch lat uda się osiągnąć porozumienie w sprawie przyszłych relacji między UE a Wielką Brytanią.
Decyzja szkockiego parlamentu ma oczywiście jedynie wymiar symboliczny i nie wpłynie w żaden sposób na politykę prowadzoną przez premier Theresę May. Na mocy wyroku Sądu Najwyższego ze stycznia bieżącego roku rząd w Londynie nie ma obowiązku konsultowania się z parlamentami lokalnymi Walii, Szkocji i Irlandii Północnej przed rozpoczęciem formalnej procedury wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Jednak uchwała, która przeszła w Szkocji dużą większością głosów (90 do 34) jest sygnałem kolejnego kroku, który zapowiadany jest już od wielu miesięcy przez ministra Szkocji Nicola Sturgeona, a więc drugiego referendum niepodległościowego.
Chociaż w Wielkiej Brytanii za Brexitem opowiedziała się więcej niż połowa obywateli, to w samej Szkocji przeciwko wyjściu z UE było aż 62% głosujących. Sprawę prawdopodobnie udałoby się rozwiązać w sposób polubowny, ale nieugięta na swoim stanowisku jest Theresa May. Zapowiada bowiem tzw. twardy Brexit, a więc opuszczenie rynku Unii Europejskiej ze wszystkimi konsekwencjami tej decyzji. Tymczasem autonomiczny rząd w Edynburgu domaga się pozostania Wielkiej Brytanii we wspólnej strefie gospodarczej (tak jak ma to miejsce np. w Norwegii) lub wynegocjowania osobnej umowy dla Szkocji, która w takiej strefie chce zostać.
Nie zanosi się jednak na to, że którykolwiek z postulatów zostanie spełniony. Wyjściem z tej sytuacji ma więc być secesja. Nie wiadomo jednak czy Parlament w Londynie zgodzi się na referendum niepodległościowe. Pierwsze odbyło się w 2014 roku i było możliwe dzięki umowie zawartej między ówczesnym premierem Wielkiej Brytanii Davidem Cameronem, a ministrem Szkocji Alexem Salmondem. Theresa May nie wydaje się być natomiast otwarta na takie rozwiązanie. Z drugiej strony blokowanie szkockiego parlamentu może się skończyć wzrostem nastrojów antybrytyjskich w społeczeństwie.
Parlament Szkocji może też przeprowadzić własne referendum, którego wyniki nie będą jednak wiążące. Byłaby więc to tylko forma manifestacji politycznej, co mogłoby wpłynąć na Wielką Brytanię destabilizująco. Poza tym wcale nie wiadomo jak zachowają się w tej sytuacji sami zainteresowani. Wprawdzie według ostatnich sondaży secesję popiera już niemal 50% mieszkańców Szkocji, ale nie chcą oni głosowania jeszcze przed formalnym wyjściem Zjednoczonego Królestwa z Unii Europejskiej, gdyż wierzą jeszcze w zmianę sytuacji.
Skomentuj